Tetraplegik • Jak się nauczyć żyć?? POMÓŻCIE
Strona 1 z 1

Jak się nauczyć żyć?? POM√¢ÀÜ≈°√É‚Ä∞√¢‚Ǩ≈°√É‚Äû√ɬ∫ŻCIE

: 05 sie 2005, 14:55
autor: Dorota Bucław
Chciałabym się dowiedzieć jak nauczyliscie się żyć z wózkiem bo pogodzić to nigdy nikt się nie pogodzi. Ja siedzę na wózku od 6 lat. Większośc czasu siedzę w domu bo i nawet nie ma się gdzie ruszyć ( same bariery architektoniczne- tam gdzie miałabym ochotę). Już kiedyś napisałam o tym problemia i próbowałam znaleść rózne możliwości czy to w domu czy na zewnątrz. Niestety nie potrafię znaleść sobie takiego zajęcia, które dałoby mi choć namiastkę radości. Nie umiem znaleść innej alternatywy. Myślałam, że może ja nie potrafię więc prosiłam bliskich też nie umieją znaleść niczego w co zaangazowałabym się. Na pewno wielki problem tkwi w tym, że byłam kiedyś osobą bardzo aktywną i prawie w domu nie byłam ( jak do hotelu wracałam) takie życie mi odpowoadało. Próbowałam wciągnąc się w warsztaty terapii zajęciowej ale to nie to, uczę angielskiego, ale to dla korzysci finansowych żadnych wiecej, gram w tenisa stołowego, ale to nie przynosi mi już satysfakcji, więc coraz żadziej i tam bywam. Znajomych nie mam , chyba że wirtualnych bo kto chce znajomego na wózku z którym co rusz to problem gdzieś wyjść z domu ( schodołaza nawet nie posiadam bo PFRON nie chce dac pieniązków, pisałam do róznych fundacji które nawet nie odpisały), wejść usiąść, możnaby tego wymieniać w nieskończoność ile jest utrudnien i nie musze ich wam wymieniać. Oglądanie Tv, siedzenie w internecie, czytanie książek, to zajecie na jakiś czas ,ale to nie to. Próbowałam robić zdjęcia przyrody owym aparatem, ale po miesiącu niestety koniec- to jednak nie to co mnie pociaga, to dla mnie żadne zajęcie. Próbowałam już rozmów z psychologiem, psychiatrą, brałam leki psychotropowe i nic żadnej poprawy, chciałam próbować nauczyć się ale nie wychodzi, czasem wyszłabym do kina czy gdzieś ale jest problem z wyjściem z domu, a sąsiedzi nie bedą koczować w domach kiedy zechce mi się wyjśc i przyjśc i tak wiele pomagają. Przeprowadzka na parter odpada bo podjazd do balkonu musiałby być o tak niskim stopniu nachylenia że kiedy zrobiono kosztorys to wyszedł 20tyś, platforma kosztuje na parter 45tyś więc schodołaz uzywany jest najtańszym wyjściem. jednym słowem od 6 lat nie znalazłam sobie zajecie , które przyniosłoby mi pocieszenie, nie umiem go znaleść tak jak i inni który mnie znają. Niestety to wszytsko doprowadza mnie do jednej mysli , która coraz to bliżej wisi nad moją głową i przechozi mi przez myśl :szubienica: Te mysli same przychodzą i nie potrafię się od nich uwolnić. Mija drugi miesiąc jak leże bo znów leczę odlezyny, i tak bedzie do kończ sierpnia jak nie dłużej- nie zbyt miła perspektywa. I ostatnia sprawa rodzice nie potrafią pogodzić się z moim stanem zdrowia i ciagle szukają klinik na świecie które zoperowałby mnie tyle tylko że nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności że nie pogorszy mojego stanu ( ruchowego, czy oddychania- bez respirtora-przynajmniej na dzień dzisiejszy) Niestety rodzice cały czas szukają, co jest dla mnie męczące nie dadzą sobie powiedzieć że to jest gra o Nobla i nikomu się jeszcze nie udało postawić na nogi tetrusa. Rozumiem rodziców i ich troskę, ale przecież już najwyższy czas się z tym pogodzić, ja niestety po wizytach i rozmowach z psychologai dowiedziałam się że nie jestem w stanie zmienić ich sposobu myślenia, póki oni nie zaakceptują danej sytuacji, a to może trwać i trwać.

: 05 sie 2005, 15:54
autor: Wojtek
Smutne jest to co piszesz, ale prawda z wózkiem pogodzić się nieda idobrze bo to tylko okres przejściowy (przecierz za 5 lat wszyscy będziemy chodzić) dlatego odrzuć czarne myśli. Za wszelką cene przeprowadź się na parter (od kwietnia tego roku mieszkam na parterze) a zobaczysz nowe perespektywy:wyjazd z domu kiedy chcesz przy małej pomocy rodziny (te pare schódek :D :D ). Rób to co do tej pory sport nauka angielskiego , musisz być w formie psycho-fizycznj.....kiedy staniesz na nogi . Pozdrawiam iduży kopniak w tyłek :D :D

: 05 sie 2005, 16:05
autor: Malcolm
mialem podobnie 4 pietro , udalo sie przenies na podwyzszony parter , 12 lat jestem na wozie mialem to samo przez 4 czy 5 lat szukanie wszystkiego uzdriawiaczy naciagaczy ktorzy przychodzili czaraowali rekoma , opowiadali bajki i kasowali ladne pieniadze (werscie pogonilem cale to towarzystwo w...... :) ) W tym samym czasie kupowanie uzdrawiaczy , czytanie jake to leki ziola nowe sa cudowne i pomagaja na wszystko czyli na nic :) .Wrescie dalismy starsi sie opanowali bo sami zauwazyli ze to pic na wode wszystko i trzeba sie pogodzic i zyc jak jest .Mam podobnie wiekszosc czasu siedze w domu brak zajecia tzn jak by sie czlowiek uparl zawsze cos mozna robic , glownie dzieki internetowi .Rozumiem twoj stan zlapalas odlezyny i teraz suszenie muszisz zadbac Doroto o lepsze zabespieczenie pupy :) ja wiem maasz materac dobra poduszke na wozek ?. Ja mam glownie teraz latem odparzenia i tesz talk na okraglo . O tej szubienicy zapomnij 2 szansy nie dostaniesz wiec wykorzystaj ta co masz do konca kto wie co jeszce Ciebie czeka . Zycie wytrwalosci , zeby w tynk i do przodu



Malcolm

: 05 sie 2005, 16:34
autor: Dorota Bucław
kopniaków to mam już i dostaje tyle że gdybym miała czucie to usiedzieć na tyłku bym nie mogła. Sprawa parteru wierzcie mi nie rozwiązuje problemu nawet w 10%, więc to bez sensu. wiem że schodołaz byłby najlepszym wyjsciem , ale na to nie nie stać, PCPR odmawia kasy ja dalej siedzę ( leżę) Internet dobra rzecz ale ile czsu mozna przy nim siedziec tez się znudzi. Gdyby było jeszcze parę spraw do zrobienia to to to tamto to wtedy bardziej pociaałby mnie net, ale tetrus nie samym netem zyje bynajmnij ja nie umiem. Te odlezyny to do szewskiej pasji doprowadzaja, ale jak ich nie ma to i tak nic nie zmienia postaci rzeczy że przesiaduję w domu w w/w powodu. Mam poduszkę na wózek przeciwodlezynową, na wyro nie bo mi nie służy a takie które słuzyłoby to koszt 10 tyś minimum więc znów odpada i wszytsko rozchodzi się o tę kasę. Poza tym odlezyny robią mi się po sterydach któe muszę dostwac 2 rzy w roku dozylnio aby wzmocnić organizm- jak powiedzieli lekarze trzeba wybrać mniese zło, albo duszenie się albo odlezyny! Ja już na siebie patrzeć nie mogę, zaczynam siebie powoli nienawidzieć ze dopusciłam do tego ze jest ze mną tak jak jest, chociaż nie była to moja wina. Co do tego że za 5 lat wstaniemy to niestety ale nie wierzę, za to wierzę że na tym wózku pozostanę do śmierci bo nad lekiem na raka też pracują i juz są tuz tuż a ciągle daleko jednak, więc nie oczekuję za wiele własciwie to nic nie oczekuję póki co od medycyny. Brak znajomych także robi swoje nie wiem dlaczego ludzi tak niechetnie podchodzą do wózka ( mówię tu o sobie) a wirtualni znajomi to nie to samo. Zawsze coś no ale niestety porównać się tego nie da sami wiemy. Ja póki co zdaję sobie sprawe choć coraz mniej że wszytsko staje mi się obojetne a nie chciałabym do tego dopuscić choć wiem że pewnie tak bedzie. Albo jestem tak głupia i ograniczona że nie potrafię sobie znaleśc zajecia albo już sama nie wiem co. Kopniaków już więcej nie zniosę wierzcie mi codziennie jakiegoś dostaje:(

: 05 sie 2005, 18:33
autor: Malcolm
Dorotka odwagi :!:

:wink:


mal

: 05 sie 2005, 21:14
autor: Gość
Wojtek musze cie poprawic. Chodzic bedziemy za 3 - trzy lata.
Obserwujcie co sie dzieje w sprawie holendersko tureckiej,moskwa, korea pld
Przeszkoda sa barany polityczne, gdyby nie oni lazilibysmy jeszcze wczesniej.

: 05 sie 2005, 22:09
autor: latarnik
To jest bardzo zyczeniowe - żę będziemy kiedykolwiek chodzili. Zalezy to nie tylko od postępu ale takżę od rodzaju urazu (np trudności w regeneracji końskiego ogona są nieporównywalnie większe niż w odcinku szyjnym). To temat rzeka ale wspomne tylko o jednej przeszkodzie - zanim leku dostąpią tacy jak latarnik wczesniej uzdrowieni zostaną ludzie z pokażnym portfelem a biedni mogą tylko ciągle i ciągle miec nadzieje...

: 05 sie 2005, 22:47
autor: Gość
Ogon nie jest potrzebny ,bez ogona moza dobrze zyc

: 05 sie 2005, 22:57
autor: latarnik
Zyć można, chodzic nie (ogon konski to przedłużenie rdzenia- jakby co)

: 05 sie 2005, 23:32
autor: blue
Doroto, co do konkretnego zajęcia to niewiele mogę doradzić, bo to jest uzależnione od Twoich zainteresowań i indywidualnych predyspozycji. Jednak coś innego mnie uderzyło i pozwolisz, że zwrócę na to uwagę, bo wydaje mi się, że skutecznie zatruwa Ci to życie. Chodzi mianowicie o postawę Twoich rodziców. Chyba każdy z nas przeżył coś podobnego ze strony własnych bliskich: rozpaczliwe szukanie „metody”, czekanie na cud, czasem wożenie po uzdrowicielach i innych takich. Jak wiadomo rezultaty fizyczne są żadne, a psychika coraz gorzej reaguje na takie działania i nieustanne dyskusje na jeden temat: kiedy w końcu zaczniesz chodzić?
Fakt, nie pozwoliłam na sobie eksperymentować, trwonić pieniędzy, które można było wydać na realne potrzeby. Ale ciągłe dyskusje i stwarzanie złudnej nadziei skutecznie zatruwało mi życie, które było dosyć trudne i bez tego. Niestety w takich sytuacjach dyskretne wzmianki nie wystarczą. Co zrobiłam ja? Zaciągnęłam Mamę do neurologa, najzwyklejszego, żeby wytłumaczył jej, jak działa układ nerwowy i rdzeń, a obecnie nie ma możliwości jego naprawy. A potem była rozmowa, niekoniecznie przyjemna, ale nieodzowna. Uszkodzenie rdzenia dotyka nie tylko samego chorego, ale i jego otoczenie. Paradoksalnie jednak często to my sami, chorzy, najszybciej orientujemy się w sytuacji i radzimy sobie jak z tym żyć, a reszta rozpamiętuje i czeka na cud. Uświadomiłam swojej rodzinie, że ciągłe walkowanie tematu wyzdrowienia bardzo mnie męczy i stresuje, działa depresyjnie i może się skończyć załamaniem nerwowym, bo ze sobą umiem sobie poradzić, ale fobii kilku osób nie jestem w stanie udźwignąć.
Co do wszelkich „cudownych kuracji” to oprócz w/w lekarza pomógł też przypadek. „Na tapecie” w domu był akurat Nowosybirsk, i choć tłumaczyłam, że to pic na wodę, że już by dostali Nobla, że gdzie w tym zacofaniu itp. itd. – mimo wszystko temat powracał. W końcu w moim środowisku pojawił się chłopak, któremu taki wyjazd nie pomógł w niczym, oprócz opróżnienia konta bankowego i zadłużenia całej rodziny. A oni nadal żyli nadzieją, że coś z tego będzie, choć chłopak coraz bardziej izolował się od świata, zanurzał w innej rzeczywistości wraz z rodzinką, która była zupełnie oderwana od rzeczywistości. To unaoczniło moim bliskim, ile szkody mogą wyrządzić takie złudne nadzieje.
Wiem, że to nie w porządku, że musimy mając problemy ze sobą, zmagać się jeszcze z najbliższymi, ale trzeba w końcu powiedzieć NIE i nie pozwolić sobie zatruwać życia. Wtedy wszystko wygląda inaczej i z większą energią zabieramy się co najprostszych działań.
Co do „zajęcia” – jak już pisałam wszystko zależy od charakteru i możliwości. Jeden zrealizuje się w samotności, czytając, pisząc, uczestnicząc w dyskusjach (niekoniecznie na forum o2 czy onet ;) ), inny do osiągnięcia pełni potrzebuje obecności innych ludzi. Nie piszesz wiele o tym, co Cię interesuje, jak przejawiała się Twoja aktywność, gdy byłaś zdrowa, więc ciężko coś zasugerować. A znajomości może należałoby pogłebić i byłoby z kim podyskutować nie tylko o bieżących wydarzeniach czy stanie zdrowia (nie jest to ironiczna uwaga, po prostu sama u siebie zaobserwowałam w pewnym momencie taką tendencję i pracuję ciężko, by się nie utrzymywała).

: 06 sie 2005, 10:48
autor: Wojtek
blue pisze:Paradoksalnie jednak często to my sami, chorzy, najszybciej orientujemy się w sytuacji i radzimy sobie jak z tym żyć,
Wtym jednym zdaniu blue dotarła do sedna sprawy- bo przecie....kto jak nie my sami znamy swoją psychikę ,dzięki czemu potrafimy walczyć ze swoimi "dołami".
Dorota Bucław pisze:Ja siedzę na wózku od 6 lat
Myślę Dorotko że przaz te 6 lat wyrobiłaś w sobie mechanizm obronny przed "dołami".......tylko poraz kolejny musisz wdrożyć go w życie.Pozdrawiam tym razem bez kopniaków :D :D

: 06 sie 2005, 11:46
autor: Dorota Bucław
Blue co do rodziców i ich starań trafiłaś w 10, ale były już rozmowy z neurologiem i do niczego nie prowadzą a to mnie męczy i to bardzo. Drukuję im rózne strony o nowych metodach , które oprócz uszczuplania portfelu rodzin poszkodowanych niczego nie przynoszą, ale też nic. Spokojna rozmowa czy wręcz odwrotna też nie więc ja nie umiem znaleśc soposobu na ten akurat problem. Jesli chodzi o moje zainteresowania opierały sie one głownie na wielkiej aktywności fizycznej ( oprócz studiów był zawsze spotr poniekąd związany z kierunkiem studiów), treaz to co robiła mogłaby przenieść siedząc na wózku, ale to nie sprawia mi satysfakcji a wiele razy próbowałam nie było tak , że poszłam stwierdziłam po 10 rqzach nie to nie to i odstapiłam od tego. Sądziłam, że muszę się poprostu przekonać, no ale myliłam się. Jesli ktoś zapytałby mnie o moje zainteresowania lub sposó zycia przed wypadkiem to za dużo byłoby do napisania, ale krótko ujmując ( wieczna aktywnośc wszędzie, Spotkania towarzyskie, mnóstwo znajomych, szkoła wiadomo i studia, jednym słwoem wszytsko aby nie siedzieć w domu bo tego bardzo nie lubiłam, ale nie samego domu, żeby nie było niejasności poprostu jako zdrowa zawsze w nim się nudziłam nie umiałam sobie znlaeśc zajecia oprócz zjedzenia posiłków na które i tak nie było często czasu i jadłam je w przelocie w mieście) tak mniej więcej wyglądało moje życie. Co do zainteresowań to można już sobie dalej dopowiedzieć. Nigdy nie lubiłam otzrymywać pomocy od kogoś, zawsze liczyłam sama na siebie i udawało mi się to doskonale, ale lubiłam pomagać na ile mogłam innym jesli sobie tego życzyli i potrzebowali. Teraz kiedy ktoś ma mi pomóc krew mnie zalewa. ktoś z Was napisał, że nauczyłam przez 6 lat zyć się ale tak nie jest mój stan ze względu na brak stabilizacji co jakiś czas się pogarsza robi się obrzęk rdzenia, ale na to nic nasi naukowcy nie poradzą ani Polscy ani zagraniczni, tak więc coraz częściej i wiekszej pomocy potrzebuję osób 3 a nawet 4 czasami. Tak na koniec krótko to wszytsko co przez 6 lat probowałam wypracować zmienić aby nauczyc się większośc czasu spędzać w domu z wiadomych przyczny nie udaje się mi , nie tylko ja to odrzucam, ale i ludzie widzą , że to nie przynosi mi satysfakcji, także albo ja mam nie bardzo pod czaszką albo nie wiem co powinnam zrobić bo łapałam się już jak napisałam psychologów, psychiatrów, leków psychotropowych i nic wszytsko jak było przed tak jest i nic się nie zmieniło i nie zmieniało. jestem już zmęczona tym ciągłym poszukiwaniem, a jednocześnie chciałabym coś co przyniosłoby mi satysfakcję do tego aby dlaej żyć , egzystować bo z egzystencji między ludzkiej to jestem już totalnie wyłaczona z przyczyn architektonicznych a jak ktoś wejdzie to o czym ma rozmawiać z kaleką. Nigdy nie rozmawiam o swoim kalectwie raczej jestem słuchaczem bo cóżja mogę mieć do powiedzenia siedząc w domu a nikogo tak na prawedę nie obchodzi z czym mi się źle zyje więc po co strzepić jężyk i zanudzać kogoś kto już i tak się po 4 latach pojawił. To tyle jesli jeszcze będą jakieś pytania chętnie odpowiem. Przepraszam za tak długi opis i prawdopodobnie mało spójny ale może i tak lepiej niż poukładać słwoa jak klocki bo wtedy nic nikt nie wyczyta między wierszami chociaz ja nie miałam takiego zamiaru, ale różnie to bywa osoba z zewnątrz szy7bciej cokolwiek zauważy. pozdrawiam

: 07 sie 2005, 16:43
autor: blue
Naprawdę myślisz, że ktoś żyjący wyłącznie w czterech ścianach nie ma nic do powiedzenia :?: chyba za bardzo wątpisz w siebie. Fakt, nasze życie się zmieniło, sposoby aktywności są diametralnie różne, a proszenie o pomoc to cholernie trudna umiejętność, ale nadal możemy coś zaoferować sobie i innym. Nie ma się co oszukiwać, krąg naszych znajomych się zmniejsza, a jeżeli wyjście z domu mamy utrudnione to ciężko jest nawiązać nowe znajomości. Wiem, co znaczy aktywne życie, sama przed wypadkiem rzadko bywałam w domu, aby uniezależnić się od rodziny mimo studiów znalazłam sobie pracę – krótko mówiąc dzień miałam zapełniony po brzeg. Teraz ze względu na bardzo duży stopień niepełnosprawności i poważną niesamodzielność trzeba było dużo pozmieniać. Najbardziej jednak cenię sobie niezawisłość, która mimo pełnoletności musiałam sobie na nowo wywalczyć. W momencie, gdy rodzice są zmuszeni przejąć opiekę lub wydatnie pomagać samodzielnemu wcześniej dziecku, często zaczynają traktować je jak kogoś, kto nagle cofnął się do wieku przedszkolnego i nie ma własnego zdania. Niestety czasem sami dajemy się w to wciągnąć, gdyż pozwalamy się wyręczać, załatwiać sprawy, co prowadzi do „ubezwłasnowolnienia”. A wtedy się rozleniwiamy... i wszystkiego nam się odechciewa.
Co do awersji do dawnych form aktywności to doskonale rozumiem – sama mam tak między innymi jeżeli chodzi o taniec, który kiedyś był moją wielką namiętnością, a na wózku zupełnie mi to nie odpowiada. Bardziej praktycznych rad udzielić nie potrafię, bo pewnie sama nie potrafiłabym korzystać z takich dotyczących sposobu spędzania wolnego czasu. Pozostaje ciągłe szukanie, które może być samo w sobie wielką przygodą, a może uda Ci się znaleźć coś, co zajmie Cię na dlużej.
Mówisz, że nie rozmawiasz o swoim kalectwie – to też może stanowić problem. Nie chodzi mi o to, by sprawę nadmiernie roztrząsać, ale jeżeli nie wytłumaczysz swemu otoczeniu najprostszych spraw, to oni po prostu się z tym nie oswoją.
Dużym utrudnieniem są zarówno bariery architektoniczne, stan zdrowia, jak i mury, które stawiamy w swoich głowach. Wiele barier architektonicznych można pokonać z pomocą życzliwych osób – tylko tu ważne: ten, kto z nami idzie musi nas akceptować i oboje musimy umieć poprosić o pomoc przypadkowe osoby (wbrew powszechnemu przekonaniu postronni ludzie poproszeni o pomoc w miejscach publicznych w ogromnej większości nie odmawiają); stan zdrowia potrafi obrzydzić życie – mnie najbardziej przeszkadzają problemy z termoregulacją i bardzo obniżona temperatura ciała, które skutecznie uniemożliwiają mi wyjścia z domu i wyłączają z normalnego funkcjonowania (nakładanie kilku warstw ubrań itp. w niczym nie pomaga, lekarze też nie wiedzą, co poradzić). A mury w naszych głowach? Z tym najtrudniej sobie poradzić, ale z całego serca życzę Ci powodzenia.

: 07 sie 2005, 19:41
autor: Dorota Bucław
Masz rację, odnosnie rodziców tyle, że moi mnie nie wyręczają jeszcze przed wypadkiem kiedy usiadłam na wózek miałam złamaną rękę przy czym doszło do uszkodzenia splotu barkowego. Jako osoba zawsze samowystarczalna a miałam wtedy 16 lat i już próbowałam się uniezaleznić chocby jakoś od rodziców. Czasem był problem to z zawiązaniem butów, to z obraniem ziemniaków, ale rodzice zawsze wychodzili z tego założenia , że jak będę mnie wyręczać to nie będę sobie póxniej sama radziła. To nic że wiązanie butów zajmowało mi 5 minut ale nauczyłam się tego tak jak i obierania ziemniaków jedną ręką. Za to byłam im bardzo wdzięczna, że nie dopuścili aby się nade mną niańkać, teraz robią dokładnie to samo tyle , że teraz to ja potrzebuję więcej pomocy nie tylko psychicznej ale i czasem wiadomo finansowej choć nie mogę im ujmować, tyle tylko, że robią to w sopsób mało dla mnie zrozumiały ale każdy ma jakiś mechanizm obronny. Jesli chodzi o rozmawianie to mówię co mi jest nie ukrywam tego ,ale nie zamęczam osób które przychodzą jesli już są swoimi opowieściami co znowu nowego mnie boli, ile odlezyn mi się zrobiło, rozumiesz, więc sprawa jest jasna jesli chodzi o zdrowie. Dziekuję za to że zyczysz mi powodzenia, ale niektórzy myslą że zwariowałam tyle mam pomysłów na minutę które opadają po pierwszym lub drugim podejściu no niestety człowiek nie zmusi się do pewnych spraw jesli go nie interesują. Bynajmniej ja taka jestem!:). Mój stan zdrowia tez nie jest dobry więc jesli czasem nawet mam coś zorganizowane okazuje się, że zaczyna się u mnie robić czy dziać coś niepokojącego i trzeba zrezygnowac z wyjścia na które powiedzmy się nastawiłam. ja na prawdę nie widzę dla siebie miejsca w tym wszytskim, przerasta mnie to kalectwo, i każdy sadzi że jestem osobą bardzo silną psychicznie ale i to przestaje mi się udawac ukrywać. Nie wiem już sama co robić. na dzień dzisiejszy moim marzeniem byłoby mieć schodołaz nawte uzywany ale kosztuje 8 tyś a takich pieniędzy nie będę miała a PFRON odmawia tzn PCPR więc dalej zyję złudzeniami tylko jak długo mozna nimi zyć???/ Ja już za długo chyba nie dam rady. piszcie coś na ten temat choć trochę wtedy odrywam się myslami, i wiem że nie jestem sama, choć zyczyłabym sobie aby osób z moimi problemami lub podobnymi było jak najmniej:)

: 08 sie 2005, 11:51
autor: blue
Co do schodowłazu to może poszukaj jakiejś fundacji/sponsora :?: Takie działania mogłyby i pomóc doradźnie w znalezieniu sobie zajęcia, a i gdyby się udało, byłoby Ci zdecydowanie łatwiej.
Nie do końca zrozumiałyśmy się w kwestii wyręczania. Wiem, że fizycznie potrzebujemy pomocy i nie to miałam na myśli, raczej wyręczanie się w sprawach papierkowych, urzędowych itp. co sprawia, że jesteśmy zupełnie oderwani od życia.
Dorota Bucław pisze:piszcie coś na ten temat choć trochę wtedy odrywam się myslami, i wiem że nie jestem sama,
A widzisz, jednak można odgonić czarne myśli, bardzo mnie to cieszy :) . Sama czasem mam wrażenie, że moje życie jest puste i niezbyt produktywne, ale chyba na dłuższą metę potrafię się nim cieszyć mimo ograniczeń i kochać za nic. Ciężko jest zaakceptować siebie dla samego siebie, a nie jakiejś konkretnej wartości, zwłaszcza w obecnym świecie, ale czasem to się udaje :wink: . Chwali Ci się, że starasz się coś zmienić, choćby na tym forum dzielisz się problemem, a nie dusisz w sobie. Może szczera rozmowa samą Ciebie natchnie do rozwiązania, bo widać, że nie o użalanie się nad sobą Ci chodzi, a znalezienie konkretnej odpowiedzi.
Trzymam za Ciebie kciuki (na ile to możliwe u tetrusa, proszę docenić :wink: ).