Wózkiem elektrycznym po centrum Krakowa
: 11 mar 2008, 20:24
Witam wszystkich bardzo serdecznie.
Ponieważ jestem pod wrażeniem ostatniej mojej wyprawy, niezwłocznie postanowiłem się z Wami podzielić, tak więc:
Do Krakowa przyjechałem rano, w niedzielę 9 marca. Zapowiadał się słoneczny dzień; bez opadów. Wycieczkę skuterem LEGEND XL wyposażonym w standardowe baterie 55Ah, rozpocząłem od Głównego Rynku.
Jak zwykle na samym początku napotkałem na trudności, związane z wolnym miejscem parkingowym, ale po 40 minutach udało się zakotwiczyć.. Złożenie LEGEND-a zajęło mi tym razem tylko 8 minut!
Następnie ruszyłem, wyposażony w ładowarkę tak na wszelki wypadek, w stronę Rynku. Tego dnia, a była dopiero 8.00 było już widać, że krakowski Rynek będzie oblegany i to nie tylko przez turystów.
Jeśli chodzi o warunki jazdy mojego PO-ELa, nie napotkałem najmniejszych problemów. Nawet kostka brukowa miejscami pojawiająca się na Rynku - po której specjalnie próbowałem się poruszać - nie wprawiała skutera w większe wstrząsy, a jechałem ponad 10km/h ! Pomyślałem sobie, że jest dobrze, na pewno dużo lepiej niż w Warszawie. Ale to dopiero początek podróży, a Kraków to nie takie małe miasto.
Jeździłem ponad godzinę, aż wreszcie zapragnąłem napić się dobrej, ale niestety drogiej, kawy z mlekiem. Widać, że ceny ustalone pod turystów, szczególnie tych z Anglii, którzy w większych grupkach siedzieli w okalających Rynek restauracjach.
Przysiadłem się więc, a właściwie podjechałem do jednego wolnego stolika. Szybka kawa, bo ciekawy byłem, jak Kraków przygotowany jest na przyjęcie osób niepełnosprawnych. Ruszyłem na Wawel, u którego podnóża stoi Smok Wawelski, ten sam od zawsze. Ciekawostką jest to, że teraz wystarczy tylko wysłać sms-a pod wskazany numer i Smok niezwłocznie zieje ogniem. Krótko, ale zieje i to niemalże na zawołanie, a nie w określonych godzinach, jak kiedyś. Na Wawel prowadzi wiele dróg. Ta, którą wybrałem, pokryta kostką brukową, pamięta chyba Królową Bonę, ale za to po jej dwóch stronach ciągnie się wspaniały i niemalże równy chodnik z dużych betonowych płytek. Według mnie po nich jeździ się najlepiej. Bez przeszkód dostałem się na dziedziniec Wawelskiego Zamku…. i nagle zaczęła działać kawa. Rozejrzałem się za WC – jest i to z szerokim podjazdem. Drzwi z daleka też wyglądały na większe. Przycisnąłem i w kilka sekund znalazłem się przy samych drzwiach. Tu, ku mojemu zdziwieniu drzwi otworzyła, jak się później okazało przemiła Pani, która pomogła mi dostać się do środka. Wjechałem sam bez trudu i gdy już było po wszystkim, wyjąłem portfel a tu okazało się że nie muszę nic a nic za tę przyjemność płacić!! Mocno mnie to zdziwiło zważywszy, że w WC znajdującym się w podziemiach przy warszawskim Metrze Centrum, poza dużym problemem z dostaniem się do środka, musiałem zapłacić podwójnie – za siebie i za skuter!! Już znacznie lżejszy ruszyłem w dół do Wawelskiego Smoka. Poruszałem się po ścieżce rowerowej, aby nie utrudniać ruchu pieszych, którzy to chodzili wszędzie, nie zważając, iż poruszają się po ścieżce przeznaczonej dla rowerzystów. Było jednak tak przepiękne i słoneczne przedpołudnie, że nie zwracałem na to większej uwagi. Jechałem więc ul. Bernardyńską taki samy tempem aż do ul. Smoczej, gdzie rozciąga się przepiękny widok na Wisłę. Promenada w większości o asfaltowej nawierzchni i tylko miejscami precyzyjnie ułożona czerwona kostka - ścieżka rowerowa. Mnóstwo ludzi zarówno tych na rowerach, rolkach, hulajnogach, a także spacerowiczów oraz niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich. Daje się zauważyć panującą wokół wspaniałą atmosferę, widać że to miasto żyje. Minęło już trzy i pół godziny, a ja nieustannie jeździłem raz w jedną to w drugą stronę. Pojechałem w kierunku ul. Józefa Dietla, która prowadzi przez most do Ronda Grunwaldzkiego. Zarówno wjazd ze ścieżki rowerowej na most jak i przejścia dla pieszych wykonane zostały z dobrej jakości materiałów (kostka, krawężniki, czy specjalne płytki, gdzie łączy się chodnik z jezdnią) i przez dobrych fachowców. Objechałem Rondo dookoła tą samą drogą i udałem się na ul. Starowiślną przy scenie Kameralnej Teatru Starego, na którego tyłach mieści się niewielka restauracja – Il Calzone. Tam, na zewnątrz w ogródku podłączyłem LEGEND-aby trochę podładować baterie (fot.), bo przede mną było jeszcze kilka godzin jazdy. Obiad zajął mi 40 minut i ruszyłem ponownie w stronę krakowskiego Rynku Głównego. Było po 13-tej i Rynek zapełnił się po same brzegi. Turyści poruszali się pieszo, jak i wynajętymi wraz z kierowcą Melex-ami (fot.), które wyposażone w 8 akumulatorów 220Ah cichutko, jak ja na moim PO-Elu stale krążyły po Rynku Głównym. Postanowiłem sprawdzić dostępność wszystkich bocznych uliczek. I po raz kolejny zdziwiony bezszelestnie i bez wstrząsów przejechałem niemal wszystkie. Trwało to ponad dwie godziny i może napotkałem jeden wysoki krawężnik, z którym i tak dałem sobie radę a wcale nie musiałem akurat tamtędy jechać, kolejne przejście było o kilka sekund dalej. W tym momencie wskaźnik naładowania baterii pokazywał ¾, czyli można było przejechać jeszcze 30km!. Ponieważ trochę już zmarzłem, zawinąłem do najbliższej kafejki z ogródkiem, gdzie pijąc herbatę z cytryną (fot.), po raz drugi podłączyłem skuter do sieci aby się nieco podładował. Trwało to nie więcej niż 50 minut. I przyznać muszę, że herbata dobrze mi zrobiła. Następnie ruszyłem w stronę Galerii Krakowskiej, ale już spacerkiem w tempie 5-7 km/h. tu także nie napotkałem żadnych barier, które uniemożliwiłyby płynną kontynuację jazdy. Dystans pokonałem w 15 minut i wreszcie wjechałem do środka cieplutkiej Galerii Krakowskiej. Spędziłem tam długie dwie godziny, poruszając się na wszystkich poziomach. Chyba podświadomie kupiłem sobie ciepłe skarpetki, wypiłem drugą tego dnia kawę i szybko już z włączonymi światłami pognałem z powrotem do Rynku Głównego (fot.), gdzie odbywał się pokaz żonglerki zapalonymi pochodniami. Polecam, bo widok to niesamowity (fot.) Trochę zmarzłem, więc postanowiłem pojechać do Teatru Starego by się ogrzać (fot.) Teatr jak najbardziej dostępny i od strony podwórza bez problemu można dostać się na widownię. Trafiłem na premierę spektaklu „Factory 2” Krystiana Lupy (jak mówią to jeden z najwybitniejszych reżyserów w kraju) Chwilę rozmawiałem ze znajomymi, a potem pojechałem do zaparkowanego auta, by spakować skuter, bo czas już wracać do Warszawy.
Reasumując:
Poza wieczornym przenikliwym chłodem, jaki skutecznie dawał mi się we znaki, (z którym doskonale radzi sobie „kokpit” ) http://www.elwalk.pl/sklep/index.php?cPath=28_48
, nic nie przeszkadzało mi w podróżowaniu po centrum Krakowa.
Kraków to przyjazne osobom niepełnosprawnym miasto. Pod tym względem wyprzedza Warszawę, która, będąc stolicą, a więc i wizytówką kraju, winna wyznaczać standardy. Także w kwestii przystosowania miasta dla osób niepełnosprawnych.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Mnóstwo zdjęć oraz więcej opisów z mojej wyprawy do Krakowa znajdziecie na www.forumskutery.pl
Ponieważ jestem pod wrażeniem ostatniej mojej wyprawy, niezwłocznie postanowiłem się z Wami podzielić, tak więc:
Do Krakowa przyjechałem rano, w niedzielę 9 marca. Zapowiadał się słoneczny dzień; bez opadów. Wycieczkę skuterem LEGEND XL wyposażonym w standardowe baterie 55Ah, rozpocząłem od Głównego Rynku.
Jak zwykle na samym początku napotkałem na trudności, związane z wolnym miejscem parkingowym, ale po 40 minutach udało się zakotwiczyć.. Złożenie LEGEND-a zajęło mi tym razem tylko 8 minut!
Następnie ruszyłem, wyposażony w ładowarkę tak na wszelki wypadek, w stronę Rynku. Tego dnia, a była dopiero 8.00 było już widać, że krakowski Rynek będzie oblegany i to nie tylko przez turystów.
Jeśli chodzi o warunki jazdy mojego PO-ELa, nie napotkałem najmniejszych problemów. Nawet kostka brukowa miejscami pojawiająca się na Rynku - po której specjalnie próbowałem się poruszać - nie wprawiała skutera w większe wstrząsy, a jechałem ponad 10km/h ! Pomyślałem sobie, że jest dobrze, na pewno dużo lepiej niż w Warszawie. Ale to dopiero początek podróży, a Kraków to nie takie małe miasto.
Jeździłem ponad godzinę, aż wreszcie zapragnąłem napić się dobrej, ale niestety drogiej, kawy z mlekiem. Widać, że ceny ustalone pod turystów, szczególnie tych z Anglii, którzy w większych grupkach siedzieli w okalających Rynek restauracjach.
Przysiadłem się więc, a właściwie podjechałem do jednego wolnego stolika. Szybka kawa, bo ciekawy byłem, jak Kraków przygotowany jest na przyjęcie osób niepełnosprawnych. Ruszyłem na Wawel, u którego podnóża stoi Smok Wawelski, ten sam od zawsze. Ciekawostką jest to, że teraz wystarczy tylko wysłać sms-a pod wskazany numer i Smok niezwłocznie zieje ogniem. Krótko, ale zieje i to niemalże na zawołanie, a nie w określonych godzinach, jak kiedyś. Na Wawel prowadzi wiele dróg. Ta, którą wybrałem, pokryta kostką brukową, pamięta chyba Królową Bonę, ale za to po jej dwóch stronach ciągnie się wspaniały i niemalże równy chodnik z dużych betonowych płytek. Według mnie po nich jeździ się najlepiej. Bez przeszkód dostałem się na dziedziniec Wawelskiego Zamku…. i nagle zaczęła działać kawa. Rozejrzałem się za WC – jest i to z szerokim podjazdem. Drzwi z daleka też wyglądały na większe. Przycisnąłem i w kilka sekund znalazłem się przy samych drzwiach. Tu, ku mojemu zdziwieniu drzwi otworzyła, jak się później okazało przemiła Pani, która pomogła mi dostać się do środka. Wjechałem sam bez trudu i gdy już było po wszystkim, wyjąłem portfel a tu okazało się że nie muszę nic a nic za tę przyjemność płacić!! Mocno mnie to zdziwiło zważywszy, że w WC znajdującym się w podziemiach przy warszawskim Metrze Centrum, poza dużym problemem z dostaniem się do środka, musiałem zapłacić podwójnie – za siebie i za skuter!! Już znacznie lżejszy ruszyłem w dół do Wawelskiego Smoka. Poruszałem się po ścieżce rowerowej, aby nie utrudniać ruchu pieszych, którzy to chodzili wszędzie, nie zważając, iż poruszają się po ścieżce przeznaczonej dla rowerzystów. Było jednak tak przepiękne i słoneczne przedpołudnie, że nie zwracałem na to większej uwagi. Jechałem więc ul. Bernardyńską taki samy tempem aż do ul. Smoczej, gdzie rozciąga się przepiękny widok na Wisłę. Promenada w większości o asfaltowej nawierzchni i tylko miejscami precyzyjnie ułożona czerwona kostka - ścieżka rowerowa. Mnóstwo ludzi zarówno tych na rowerach, rolkach, hulajnogach, a także spacerowiczów oraz niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich. Daje się zauważyć panującą wokół wspaniałą atmosferę, widać że to miasto żyje. Minęło już trzy i pół godziny, a ja nieustannie jeździłem raz w jedną to w drugą stronę. Pojechałem w kierunku ul. Józefa Dietla, która prowadzi przez most do Ronda Grunwaldzkiego. Zarówno wjazd ze ścieżki rowerowej na most jak i przejścia dla pieszych wykonane zostały z dobrej jakości materiałów (kostka, krawężniki, czy specjalne płytki, gdzie łączy się chodnik z jezdnią) i przez dobrych fachowców. Objechałem Rondo dookoła tą samą drogą i udałem się na ul. Starowiślną przy scenie Kameralnej Teatru Starego, na którego tyłach mieści się niewielka restauracja – Il Calzone. Tam, na zewnątrz w ogródku podłączyłem LEGEND-aby trochę podładować baterie (fot.), bo przede mną było jeszcze kilka godzin jazdy. Obiad zajął mi 40 minut i ruszyłem ponownie w stronę krakowskiego Rynku Głównego. Było po 13-tej i Rynek zapełnił się po same brzegi. Turyści poruszali się pieszo, jak i wynajętymi wraz z kierowcą Melex-ami (fot.), które wyposażone w 8 akumulatorów 220Ah cichutko, jak ja na moim PO-Elu stale krążyły po Rynku Głównym. Postanowiłem sprawdzić dostępność wszystkich bocznych uliczek. I po raz kolejny zdziwiony bezszelestnie i bez wstrząsów przejechałem niemal wszystkie. Trwało to ponad dwie godziny i może napotkałem jeden wysoki krawężnik, z którym i tak dałem sobie radę a wcale nie musiałem akurat tamtędy jechać, kolejne przejście było o kilka sekund dalej. W tym momencie wskaźnik naładowania baterii pokazywał ¾, czyli można było przejechać jeszcze 30km!. Ponieważ trochę już zmarzłem, zawinąłem do najbliższej kafejki z ogródkiem, gdzie pijąc herbatę z cytryną (fot.), po raz drugi podłączyłem skuter do sieci aby się nieco podładował. Trwało to nie więcej niż 50 minut. I przyznać muszę, że herbata dobrze mi zrobiła. Następnie ruszyłem w stronę Galerii Krakowskiej, ale już spacerkiem w tempie 5-7 km/h. tu także nie napotkałem żadnych barier, które uniemożliwiłyby płynną kontynuację jazdy. Dystans pokonałem w 15 minut i wreszcie wjechałem do środka cieplutkiej Galerii Krakowskiej. Spędziłem tam długie dwie godziny, poruszając się na wszystkich poziomach. Chyba podświadomie kupiłem sobie ciepłe skarpetki, wypiłem drugą tego dnia kawę i szybko już z włączonymi światłami pognałem z powrotem do Rynku Głównego (fot.), gdzie odbywał się pokaz żonglerki zapalonymi pochodniami. Polecam, bo widok to niesamowity (fot.) Trochę zmarzłem, więc postanowiłem pojechać do Teatru Starego by się ogrzać (fot.) Teatr jak najbardziej dostępny i od strony podwórza bez problemu można dostać się na widownię. Trafiłem na premierę spektaklu „Factory 2” Krystiana Lupy (jak mówią to jeden z najwybitniejszych reżyserów w kraju) Chwilę rozmawiałem ze znajomymi, a potem pojechałem do zaparkowanego auta, by spakować skuter, bo czas już wracać do Warszawy.
Reasumując:
Poza wieczornym przenikliwym chłodem, jaki skutecznie dawał mi się we znaki, (z którym doskonale radzi sobie „kokpit” ) http://www.elwalk.pl/sklep/index.php?cPath=28_48
, nic nie przeszkadzało mi w podróżowaniu po centrum Krakowa.
Kraków to przyjazne osobom niepełnosprawnym miasto. Pod tym względem wyprzedza Warszawę, która, będąc stolicą, a więc i wizytówką kraju, winna wyznaczać standardy. Także w kwestii przystosowania miasta dla osób niepełnosprawnych.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Mnóstwo zdjęć oraz więcej opisów z mojej wyprawy do Krakowa znajdziecie na www.forumskutery.pl