: 02 kwie 2006, 00:28
To znowu ja
Mój mąż jest ponad trzy miesiące po wypadku. Jeśli chodzi o wypróżnianie się, to nie ma większego problemu...jak na razie, tzn. załatwia się tak co drugi dzień, czasami mówi mi, że czuje jakby miał się załatwić. Biorę go wtedy na bok i tak trzymam go aż się załatwi. Jeśli się nie załatwi to masuję mu pupkę (sam odbyt) i wtedy się załatwia, czasami wybieram też resztki kupki z jelit. Mój Skarb czuł się skrępowany może dwa pierwsze razy, trochę się na niego "poobrażałam" wyjaśniłam, że nic co ludzkie nie jest mi obce, no i że to nie stanowi dla mnie żadnego problemu i że jak on tak w ogóle może sądzić, że ja mam z tym jakiś proble, no i jeszcze takie tam, no i tak raz dziennie ok. 19-stej ciach go na bok i działamy. (Mój Skarb jest jeszcze w szpitalu i jeszcze trochę w nim będzie, bo jeszcze Konstancin przed nami).
Kasiu, czytałam Twoje posty z niemałym szoczkiem. Ja chyba czułabym się sterroryzowana przez Twojego męża. Nie obraź się broń Boże!!!!
Ja kocham mojego męża ponad wszystko i opiekuję się nim najlepiej jak potrafię, tzn. do ok 14-stej pracuję, wsiadam w samochód, jadę 75 km do mojego męża do szpitala, jestem u niego do 20-stej, 21-szej, robimy wszystko przy nim (co drugi dzień jeżdźą do mojego Skarba jego rodzice) pielęgniarkom nic nie zostawiamy jestem w domu ok. 22-ej rano do pracy i tak codziennie.
Mój mąż też mnie momentami terroryzuje, wtedy mu mówię, że jest binladenem Staram się nie dawać mu wkręcać w terroryzowanie mnie. Ma sprawną prawą rękę, do niedawna robiłam przy nim wszystka, teraz myje sam zęby, goli się sam, sam je, sam myje twarz. Ostatnio jak dałam mu gąbkę żeby po raz pierwszy sam umył twarz, to poiwedział "kurde jak pokażę że mogę sam, to będziesz mi kazała myć ją już zawsze" - no i prawda.
Za pośrednictwem lekarki prowadzącej go był u niego w ubiegły czwartek chłopak z FAR na wózku, dużo mu poopowiadał.
Mój mąż ma często dołki (ja zresztą też, ale nigy przy nim), ale tłumaczę mu, że chyba los wystawił nas na taką próbę i że to musiało być nam przeznaczone, bo wszystko do tej pory szło nam idealnie. Oboje mamy szanujące się prace - ja jestem pedagogiem on mundurowym, kupiliśmy sobie w czerwcu piękne mieszkanko na 1 piętrze (kredycik), planowaliśmy dzidziusia, a tu jadąc do pracy mojego męża spotkało przeznaczenie.
Mieszkanie będę musiała chyba sprzedać... szkoda. Mieszkamy w małym mieście, ludzie mnie znają, wszyscy wiedzą o wypadku, wspierają mnie słowem, co jest dla mnie bardzo ważne. W pracy jestem jak w naszym dawnym życiu, po pracy dopiero moje życie ma inny wymiar.
Staram się nie zwariować w tym wszyskim. Mamy tylko jednych prawdziwych przyjaciół, ja mam w pracy niesamowitą koleżankę, która badzo mnie wspiera, do męża przyjeżdżają koledzy z pracy, wtedy śmiejemy się razem do rozpuku, a potem znowu przychodzą chwile smutne i trudne, ale chcemy żyć i to na tyle godnie, na ile tylko się da.
Na razie moim zmartwieniem jest rurka tracheostomijna z której nie możemy wyjść i boję się o oddychanie mojego Skarba.
W tym kończącym się już tygodniu nie byłam u mojego Skarba w poniedziałek i środę, wzowiłam moje korepatycje, których udzielałam przed wypadkiem. Mój mąż za mnim doszło do wznowienia korepetycji robił mi wyrzuty typu "powiedz, że nie chcesz już do mnie przyjeżdżać" itp. nie dałam się w to wkręcić. Tłumaczyłam mu że są nam potrzebne pieniądze i że w tym czasie zajmą się nim rodzice. Też grymasił, że chce żebym tylko ja się nim zajmowała, ale nie poszłam na to, choć bardzo go kocham. Wiem, że ja mu muszę wystarczyć na resztę życia i nie mogę się wykończyć już teraz. Choć przyznam szczerze, że się zajeżdźam... i dosłownie i w przenośni.
Pozdawiam
i tak naprawdę, to opisałam tu moją obecną sytuację, nawet nie koniecznie zgodnie z wątkiem jaki jest tu poruszony." wygadałam się"
Mój mąż jest ponad trzy miesiące po wypadku. Jeśli chodzi o wypróżnianie się, to nie ma większego problemu...jak na razie, tzn. załatwia się tak co drugi dzień, czasami mówi mi, że czuje jakby miał się załatwić. Biorę go wtedy na bok i tak trzymam go aż się załatwi. Jeśli się nie załatwi to masuję mu pupkę (sam odbyt) i wtedy się załatwia, czasami wybieram też resztki kupki z jelit. Mój Skarb czuł się skrępowany może dwa pierwsze razy, trochę się na niego "poobrażałam" wyjaśniłam, że nic co ludzkie nie jest mi obce, no i że to nie stanowi dla mnie żadnego problemu i że jak on tak w ogóle może sądzić, że ja mam z tym jakiś proble, no i jeszcze takie tam, no i tak raz dziennie ok. 19-stej ciach go na bok i działamy. (Mój Skarb jest jeszcze w szpitalu i jeszcze trochę w nim będzie, bo jeszcze Konstancin przed nami).
Kasiu, czytałam Twoje posty z niemałym szoczkiem. Ja chyba czułabym się sterroryzowana przez Twojego męża. Nie obraź się broń Boże!!!!
Ja kocham mojego męża ponad wszystko i opiekuję się nim najlepiej jak potrafię, tzn. do ok 14-stej pracuję, wsiadam w samochód, jadę 75 km do mojego męża do szpitala, jestem u niego do 20-stej, 21-szej, robimy wszystko przy nim (co drugi dzień jeżdźą do mojego Skarba jego rodzice) pielęgniarkom nic nie zostawiamy jestem w domu ok. 22-ej rano do pracy i tak codziennie.
Mój mąż też mnie momentami terroryzuje, wtedy mu mówię, że jest binladenem Staram się nie dawać mu wkręcać w terroryzowanie mnie. Ma sprawną prawą rękę, do niedawna robiłam przy nim wszystka, teraz myje sam zęby, goli się sam, sam je, sam myje twarz. Ostatnio jak dałam mu gąbkę żeby po raz pierwszy sam umył twarz, to poiwedział "kurde jak pokażę że mogę sam, to będziesz mi kazała myć ją już zawsze" - no i prawda.
Za pośrednictwem lekarki prowadzącej go był u niego w ubiegły czwartek chłopak z FAR na wózku, dużo mu poopowiadał.
Mój mąż ma często dołki (ja zresztą też, ale nigy przy nim), ale tłumaczę mu, że chyba los wystawił nas na taką próbę i że to musiało być nam przeznaczone, bo wszystko do tej pory szło nam idealnie. Oboje mamy szanujące się prace - ja jestem pedagogiem on mundurowym, kupiliśmy sobie w czerwcu piękne mieszkanko na 1 piętrze (kredycik), planowaliśmy dzidziusia, a tu jadąc do pracy mojego męża spotkało przeznaczenie.
Mieszkanie będę musiała chyba sprzedać... szkoda. Mieszkamy w małym mieście, ludzie mnie znają, wszyscy wiedzą o wypadku, wspierają mnie słowem, co jest dla mnie bardzo ważne. W pracy jestem jak w naszym dawnym życiu, po pracy dopiero moje życie ma inny wymiar.
Staram się nie zwariować w tym wszyskim. Mamy tylko jednych prawdziwych przyjaciół, ja mam w pracy niesamowitą koleżankę, która badzo mnie wspiera, do męża przyjeżdżają koledzy z pracy, wtedy śmiejemy się razem do rozpuku, a potem znowu przychodzą chwile smutne i trudne, ale chcemy żyć i to na tyle godnie, na ile tylko się da.
Na razie moim zmartwieniem jest rurka tracheostomijna z której nie możemy wyjść i boję się o oddychanie mojego Skarba.
W tym kończącym się już tygodniu nie byłam u mojego Skarba w poniedziałek i środę, wzowiłam moje korepatycje, których udzielałam przed wypadkiem. Mój mąż za mnim doszło do wznowienia korepetycji robił mi wyrzuty typu "powiedz, że nie chcesz już do mnie przyjeżdżać" itp. nie dałam się w to wkręcić. Tłumaczyłam mu że są nam potrzebne pieniądze i że w tym czasie zajmą się nim rodzice. Też grymasił, że chce żebym tylko ja się nim zajmowała, ale nie poszłam na to, choć bardzo go kocham. Wiem, że ja mu muszę wystarczyć na resztę życia i nie mogę się wykończyć już teraz. Choć przyznam szczerze, że się zajeżdźam... i dosłownie i w przenośni.
Pozdawiam
i tak naprawdę, to opisałam tu moją obecną sytuację, nawet nie koniecznie zgodnie z wątkiem jaki jest tu poruszony." wygadałam się"