Wiesz co, ja chyba miałam dużo szczęścia z tą spastyką... jednak
Od samego początku, jak tylko na wózek usiadłam, to lekarze przepisywali mi Baclofen, który z czasem działał coraz słabiej, więc zwiększali mi dawki. Później dołożyli jeszcze Relanium. A spastyczność wcale nie zmniejszała się znacząco. A nie mogłam uwolnić się od tabletek, bo organizm się uzależnił i każda próba odstawienia kończyła się potwornym mrowieniem w nogach, no i jeszcze większą spastyką.
Po wielu latach trafiłam do szpitala z zupełnie innego powodu, jakiś czas byłam nieprzytomna. W tym okresie, oczywiście, nie podawano mi żadnych leków na spastyczność. Później, jak już oprzytomniałam, też nic nie brałam, bo nie mogłam. W sumie spędziłam w szpitalu prawie pół roku. Organizm jakby się oczyścił, taki mały detoks
Pomyślałam sobie, że to dobry moment, by nie wracać do Baclofenu, choć spastyka nadal mnie męczyła. Ponad rok trwało (od wyjścia ze szpitala) zanim mi się unormowała. Ale warto było
Z tymi lekami jest takie zamknięte kółko. Pamiętam, że na samym początku wcale nie miałam tak dużej spastyki (owszem, trudno było mi się ubierać, bo spinała mi brzuch i prostowała nogi, ale jeszcze wtedy z wózka mnie nie wywalała), tyle, że była denerwująca i (dla mnie) krępująca. Niepotrzebnie wtedy zaczęłam brać Baclofen, bo organizm bardzo szybko się od niego uzależnia i domaga większej dawki.
A wraz ze zwiększonymi dawkami, zwiększała mi się spastyczność.
Cieszę się bardzo, że chociaż ten problem mam za sobą. I oby nie powrócił
PS. Też lubię palić
i mówię sobie, że nie przestaję, bo nie chcę