Medycyna

Naukowcom udało się otrzymać embrionalne komórki macierzyste bez zniszczenia zarodka. To może w zasadniczy sposób zmienić nastroje wokół wykorzystywania tych komórek do celów medycznych.

W ostatnich miesiącach wydawało się, że badania nad komórkami pobieranymi z embrionów przyhamowały. Znany koreański specjalista od klonów i komórek macierzystych Woo Suk Hwang okazał się oszustem. Unia Europejska przyjęła co prawda ustawę o finansowaniu tego typu badań z pieniędzy publicznych, ale z licznymi obostrzeniami. W USA analogiczną ustawę zawetował prezydent George Bush (było to pierwsze weto podczas jego prezydentury).


Ludzki embrion na czubku igły

W amerykańskim Kongresie odbyła się wielka debata, ale mimo że zjawili się na niej nieuleczalnie chorzy ludzie, dla których komórki zarodkowe mogą być szansą na powrót do zdrowia, przeciwnicy byli niewzruszeni: nie ma zgody na to, by ratować czyjeś życie kosztem innego. Nadzieje związane z komórkami embrionalnymi są jednak tak duże, że naukowcy cierpliwie szukają nowych metod pozwalających obejść etyczną zaporę. Dziś w czasopiśmie "Nature" jeden z pionierów klonowania i specjalista od komórek macierzystych dr Robert Lanza z amerykańskiej firmy biotechnologicznej Advanced Cell Technology zdaje się wybijać z ręki argument o zabijaniu zarodków. Udało mu się bowiem wyhodować komórki zarodkowe bez niszczenia embrionów.

Jak ukraść komórkę

Ludzki zarodek na wczesnym etapie rozwoju jest grupą komórek, które potrafią wszystko. Nie ma jeszcze między nimi różnic, które pojawiają się w miarę dalszego rozwoju embrionu. Mają więc w sobie potencjał stania się mięśniem, neuronem czy komórką naczyń krwionośnych. Trudno się zatem dziwić, że uzyskanie ich i nagięcie do swej woli od dawna fascynuje naukowców. Wielu próbowało, ale problem zawsze był ten sam - żeby pobrać komórki, trzeba było zniszczyć zarodek. Ale czy zawsze tak się dzieje? Są przecież przypadki, kiedy zarodkowi "wykrada się" jedną komórkę bez uszczerbku dla jego zdrowia.

Mowa tutaj o tzw. diagnostyce preimplantacyjnej stosowanej podczas zapłodnienia in vitro. Za tym trudnym terminem kryje się metoda pozwalająca lekarzowi ocenić, czy rozwijający się zarodek nie ma genetycznych wad. By się tego dowiedzieć, embrionowi na etapie ośmiu komórek zabiera się jedną i przeprowadza na niej genetyczne testy, np. na mukowiscydozę, czy jak ostatnio w Wielkiej Brytanii szuka się genów związanych z nowotworami piersi. Jeśli komórka jest zdrowa, to zdrowy jest cały zarodek - wszczepia się go do macicy, gdzie ma szansę rozwinąć się w dziecko.

Robert Lanza chciał jednak wykorzystać pobraną komórkę nie tylko do genetycznych analiz, ale jeszcze zachęcić do podzielenia się i stworzenia całej kolonii embrionalnych bliźniaczek. To właśnie z nich uczeni mogliby w przyszłości pokusić się o wytworzenie dowolnej komórki ludzkiego ciała zdolnej naprawić chory narząd. Doświadczenia na myszach udowodniły, że taka "kradzież" może się udać, i zachęcony sukcesem zespół Lanzy zabrał się za ludzkie zarodki.

Pierwsze osiem miesięcy

Za zgodą komisji ds. etyki uczeni wykorzystali do badań 16 zarodków pozostałych z zapłodnień in vitro. Po dokładnej selekcji wybrali sześć z nich. Z dwóch udało im się uzyskać stabilne i czyste linie komórkowe. Obie żeńskie. Komórki odrywano od embrionu na etapi, gdy było ich osiem, a następnie hodowano przez jakiś czas razem z normalnie rozwijającym się zarodkiem. Potem przeniesiono je na specjalnie przygotowane pożywki. - Może skuteczność tej metody nie zachwyca, ale z czasem na pewno ją podniesiemy. To tylko kwestia dobrania odpowiednich warunków hodowli dla dzielących się komórek - tłumaczy Lanza.

W tej chwili dla uczonych najważniejsze jest to, że komórki udało się utrzymać na etapie "wyjściowym", całkowicie niezróżnicowanym, przez ponad osiem miesięcy. - Linie były stabilne i nie wykazywały żadnych zmian, ani tym bardziej jakichkolwiek zaburzeń - przekonują autorzy pracy. Co więcej, udało się przetestować twórcze zdolności otrzymanych komórek. Uczeni "zachęcili" je m.in. do przekształcenia się w struktury charakterystyczne dla naczyń krwionośnych.

Nadzieje do weryfikacji

Czy doświadczenia Lanzy przyspieszą badania nad komórkami macierzystymi? Jeśli się potwierdzą, to na pewno. Trzeba jednak pamiętać, że możliwość stosowania tej metody jest ograniczona przez konieczność zapłodnienia in vitro. Dla matek komórki te byłyby jednak swojego rodzaju ubezpieczeniem zdrowotnym dla przyszłego dziecka. Wątpliwe jednak, by tylko z tego powodu kobiety masowo poddawały się sztucznym zapłodnieniom. Choć czasem warte jest to rozważenia. Z dobroczynnych komórek mogłoby przecież skorzystać nie tylko dziecko, z którego je pobrano (gdy jeszcze było zarodkiem), ale także jego chore rodzeństwo. Z drugiej strony par korzystających z zapłodnienia in vitro jest coraz więcej. Skala problemu niepłodności powiększa się, a jej efektem są m.in. tysiące stworzonych w klinikach nadmiarowych zarodków, z którymi nie wiadomo, co robić. W samych Stanach Zjednoczonych ich liczbę ocenia się na 400 tys. To głównie o nie spierali się miesiąc temu amerykańscy politycy. Naukowcy chcieli je wykorzystać do badań, co wiązałoby się z ich zniszczeniem (choć wielu z nich twierdzi, że embriony i tak są masowo niszczone, tylko nikt się do tego nie przyznaje).

Doświadczenia Lanzy mogą więc w istotny sposób zmienić sytuację. Jeśli nie uwalniając państwowe pieniądze (prywatnych i tak jest mnóstwo), to poprawiając atmosferę wokół tematu zarodków. Kiedy bowiem zabierze się embrionom po jednej komórce, a potem zamrozi w nadziei, że kiedyś rodzice wrócą po kolejne dziecko, i wilk będzie syty, i owca cała.

Amerykanie twierdzą, że gdyby zwolnić etyczny hamulec, który obecnie spowalnia badania, można by wreszcie sprawdzić, ile prawdy, a ile pobożnych życzeń jest w zachwytach uczonych nad na razie tylko potencjalną mocą komórek macierzystych. A oczekiwania ich dotyczące są ogromne. Niewykluczone, że opublikowana dziś praca pozwoli je wkrótce zweryfikować.

Margit Kossobudzka

Co na to genetyk...

Amerykańskie badania są, zdaniem genetyk prof. Ewy Bartnik, przełomowe, ale ich wyniki będą miały ograniczone zastosowanie. Jak wyjaśniła, z testów przeprowadzonych przez twórców metody wynika, że uzyskane przez nich linie komórek macierzystych będą mogły być wykorzystane do terapii.

Zaznaczyła jednak, że niesie to za sobą ograniczone możliwości medyczne. Taka terapia, podobnie jak przy użyciu każdych innych komórek macierzystych, mogłaby prawdopodobnie być zastosowana tylko u dziecka narodzonego z danego zarodka lub u osoby blisko z nim spokrewnionej.

– Z dotychczasowych, skromnych doświadczeń wynika, że przy wykorzystaniu komórek macierzystych innej osoby istnieje ten sam problem reakcji immunologicznej, co przy przeszczepianiu organów. Organizm może odrzucić obce komórki – wyjaśniła genetyk.

Jej zdaniem, stwarza to problem opłacalności takiej procedury, której zastosowanie miałoby sens tylko w przypadku zapłodnienia in vitro.

– Sama procedura zapłodnienia jest już bardzo kosztowna. Nie wiadomo, kto jeszcze zdecydowałby się zapłacić za zabieg pobrania i hodowli komórek macierzystych, które nie wiadomo, czy będą potrzebne – dodała Bartnik.

... i etyk?

Zdaniem filozofa, bioetyka dr. Pawła Łukowa najnowsze badania nie będą miały znaczącego wpływu na dyskusję o wykorzystywaniu ludzkich zarodkowych komórek macierzystych.

Łuków podkreślił, że z punktu widzenia osób, które sprzeciwiają się wszelkim manipulacjom na ludzkich embrionach, ta metoda nie jest bardziej moralna, niż każde inne sztuczne wykorzystanie zarodków, w tym samo zapłodnienie in vitro.

– Osoby, które uważają za dopuszczalne manipulowanie zarodkami, nie dostaną do ręki żadnych nowych argumentów. Z nowej możliwości będą bowiem mogli skorzystać tylko ci, którzy już i tak godzą się na manipulację zarodkami – ci, którzy decydują się na zapłodnienie in vitro – podkreślił filozof.

Zwrócił też uwagę na fakt, że komórki macierzyste można wykorzystać tylko do terapii osoby blisko spokrewnionej z dawcą. Jego zdaniem, znacznie ogranicza to liczbę pacjentów, którzy skorzystaliby z uzyskanych w ten sposób komórek. Barierą, jak zaznaczył, byłaby też cena zabiegu.

– Przede wszystkim samo zapłodnienie in vitro jest kosztowne i tylko w niektórych krajach refundowane. Za pobranie i wyhodowanie komórek macierzystych na pewno trzeba byłoby wiele zapłacić i nie przypuszczam, żeby było to kiedykolwiek refundowane – dodał bioetyk.

 (PAP, TVP.pl)