<<<<<<< CURRENT_FILE
======= DIFF_SEP_EXPLAIN
>>>>>>> NEW_FILE
Kiedy, jak i kto powinien powiedzieć?
Moderator: Moderatorzy
Azja - powolutku Pomyśl, że gdybyś Ty znalazł(a?) się w takiej sytuacji, to też pewnie by Ci się gadać nie chciało. Może jeszcze długo mu się nie chcieć gadać ani w ogóle nic robić. Mam nadzieję, że to przetrwasz, choć wiem, że to bardzo trudne. Ale ktoś musi pomóc wyjść, ktoś musi w tym wszystkim mieć siłę i wiarę.
Co do postępów i prognoz - wiadomo, że to zależy od uszkodzenia i tego nie trzeba Ci mówić. Ale też ważna jest owa wiara, o której już wspomniałam i powolne, systematyczne dreptanie do przodu, bez względu na to, co mówią inni. Często lekarze mówią, że nie ma perspektyw, pacjent mówi, że to niemożliwe, wszyscy załamują ręce - a ja .... ... - ja mówię sobie, że trzeba spróbować. Na co dzień pracuję z dziećmi - zasadniczo diagnozuję je, próbuję różnych rzeczy na różne sposoby, wyznaczam sferę najbliższego rozwoju i próbuję osiągnąć to, co sądzę, że może da się osiągnąć. Pojawiają się nowe umiejętności - czasem mikroskopijnych rozmiarów - i na tym buduję dalej. Albo się nie pojawiają i widzę wtedy, że trzeba inaczej albo pójść w innym kierunku. Wszystko trwa latami. Ale postępy są zawsze - czasami minimalne, czasami zaskakująco ogromne.
Uzbrój się w cierpliwość; do tego, co wiesz dołącz elastyczność, optymizm i wytrwałość i rób swoje To będzie ciężka praca, ale za jakiś czas dostrzeżesz efekty... i to będzie takie fajne
Co do postępów i prognoz - wiadomo, że to zależy od uszkodzenia i tego nie trzeba Ci mówić. Ale też ważna jest owa wiara, o której już wspomniałam i powolne, systematyczne dreptanie do przodu, bez względu na to, co mówią inni. Często lekarze mówią, że nie ma perspektyw, pacjent mówi, że to niemożliwe, wszyscy załamują ręce - a ja .... ... - ja mówię sobie, że trzeba spróbować. Na co dzień pracuję z dziećmi - zasadniczo diagnozuję je, próbuję różnych rzeczy na różne sposoby, wyznaczam sferę najbliższego rozwoju i próbuję osiągnąć to, co sądzę, że może da się osiągnąć. Pojawiają się nowe umiejętności - czasem mikroskopijnych rozmiarów - i na tym buduję dalej. Albo się nie pojawiają i widzę wtedy, że trzeba inaczej albo pójść w innym kierunku. Wszystko trwa latami. Ale postępy są zawsze - czasami minimalne, czasami zaskakująco ogromne.
Uzbrój się w cierpliwość; do tego, co wiesz dołącz elastyczność, optymizm i wytrwałość i rób swoje To będzie ciężka praca, ale za jakiś czas dostrzeżesz efekty... i to będzie takie fajne
Jako osoba jeżdżącą na wózku nie jestem zupełnie za metodą "kubła zimnej wody" Ja taki otrzymałam i co z tego mam?Udawanie przed wszytskimi dookoła że wszytsko jest OK, a co tak na prawdę myślę? i to bardzo często Tak jest dokładnie u mnie z tym kubłem zimnej wody który otrzymałam i co jakiś czas otrzymuję, a konsekwencją jego są myśli nazwijmy to po rzeczy :samobójcze. W poniedziałek znów taki kubełek prawdopodobnie dostanę a w związku z tym: już dziś mam dość, a co będzie w poniedziałek albo wtorek? Ja wolę nie mysleć obserwując dziś siebie, więc z tym przekazywaniem wiadomości to uważam, że najpierw powinien wejść DOBRY psycholog, który będzie potrafił trafnie ocenić mam taką nadzieję, jaki kubeł i czy wogóle kubeł danej osobie ma zostać wylany. Bo potem co się dzieje? Ja np. robię dobrą minę do złej gry co mi tylko na niekorzyść wychodzi w kontaktach interpersonalnych ( zachowuję się tak, że potem pluję sobie w twarz, osoby które mogłyby być mi bliskie odpycham od siebie, unikam kontaktów- obydwie przepraszam za wszystko!!!, a przecież jedna z nich kiedyś na prawdę uratowała mi życie... tylko jej nie będzie już teraz) Chciałam zalogować się, ale tak naprawdę to nie ważne chyba kto to napisał. Ważne jest to aby nikt nigdy nie otrzymywał wiadomości, o stanie swojego zdrowia, w niekompetenty sposób,a potem to się niestety ciągnie i ciagnie i nie jesteśmy w stanie się od tego błędu uwolnić. Przynajmniej ja.
Co do lekarzy to zdarzają się tacy z lekka nieuświadomieni... Nie za bardzo zdają sobie sprawę z tego, co człowiek po urazie rdzenia może osiągnąć i słuchanie ich niektórym naprawdę zaszkodziło. (Gdy jakieś dwa lata po wypadku - bawiłam się już w ar i grałam w rugby - pewien lekarz rehabilitacji medycznej z wieloletnim stażem, był zdziwiony, że w ogóle mogę sama jeść, to tylko z grzeczności nie roześmiałam mu się w twarz...)
Mnie nikt nie powiedział, lekarze omijali ten temat. Właściwie dopiero jakiś miesiąc po urazie mój nowy rehabilitant zaczął coś napomykać, że trzeba się przygotować na dłuższe "siedzenie". Całe dni i noce spędzałam na myśleniu o tym, rozważaniach, nie było nikogo, z kim mogłabym na ten temat pogadać. Nie powiem, że było łatwo: z dala od domu, środowiska, życzliwych ludzi, ale jakoś przełknęłam gorzką pigułkę. Płacz w poduszkę skończył się jakiś rok po wypadku.
Codzienne życie jest walką o wypracowanie pewnych mechanizmów, utrzymanie tego, co już udało mi się osiągnąć. Jako nieźle dołamany tetrus nie mam łatwo , nadal w wielu sytuacjach codziennych jestem zdana na pomoc, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio załapałam doła. Taka psychika chyba.
Buntowałam się przed tworzeniem złudnych nadziei, to ja byłam zmuszona tłumaczyć najbliższym, że nie będę chodziła i by mnie nie wkurzali opowiadaniem bajek, które jedynie ranią.
Na tym i innych przytoczonych tu przykładach widać wyraźnie, że co kulawy, to inna historia (aaa, co do psychologów to mam jak najgorsze zdanie - w drugim szpitalu trafiłam na panią, która pojęcia o kulawych nie miała i rozmowa z nią, do której zostałam zmuszona, tylko mnie rozdrażniła. Babka nie wierzyła, że można sobie poradzić z życiem na wózku we własnym zakresie, że z całą pewnością coś ukrywam itp., itd. Na więcej rozmów się nie zgodziłam. Jakoś nie lubię się wywnętrzać, tylko dla Was robię mały wyjątek ).
Mnie nikt nie powiedział, lekarze omijali ten temat. Właściwie dopiero jakiś miesiąc po urazie mój nowy rehabilitant zaczął coś napomykać, że trzeba się przygotować na dłuższe "siedzenie". Całe dni i noce spędzałam na myśleniu o tym, rozważaniach, nie było nikogo, z kim mogłabym na ten temat pogadać. Nie powiem, że było łatwo: z dala od domu, środowiska, życzliwych ludzi, ale jakoś przełknęłam gorzką pigułkę. Płacz w poduszkę skończył się jakiś rok po wypadku.
Codzienne życie jest walką o wypracowanie pewnych mechanizmów, utrzymanie tego, co już udało mi się osiągnąć. Jako nieźle dołamany tetrus nie mam łatwo , nadal w wielu sytuacjach codziennych jestem zdana na pomoc, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio załapałam doła. Taka psychika chyba.
Buntowałam się przed tworzeniem złudnych nadziei, to ja byłam zmuszona tłumaczyć najbliższym, że nie będę chodziła i by mnie nie wkurzali opowiadaniem bajek, które jedynie ranią.
Na tym i innych przytoczonych tu przykładach widać wyraźnie, że co kulawy, to inna historia (aaa, co do psychologów to mam jak najgorsze zdanie - w drugim szpitalu trafiłam na panią, która pojęcia o kulawych nie miała i rozmowa z nią, do której zostałam zmuszona, tylko mnie rozdrażniła. Babka nie wierzyła, że można sobie poradzić z życiem na wózku we własnym zakresie, że z całą pewnością coś ukrywam itp., itd. Na więcej rozmów się nie zgodziłam. Jakoś nie lubię się wywnętrzać, tylko dla Was robię mały wyjątek ).
Non est beatus, qui se beatum non esse putat.
-
- cicha woda
- Posty: 21
- Rejestracja: 04 sie 2005, 00:19
Blue, Aberade i wszyscy niezależnie od schorzenia... Myśle, ze dla każdego wiadomość o pogorszeniu się stanu jego zdrowia, a szczególnie gdy jest to prawie wyrok, powinna być przekazana w sposób delikatny aczkolwiek przedstawiający sytuacje w jakiej się znalazło... pozostawiając choćby mały cień nadzieji na lepsze jutro... Przede wszystkim gdy zmiana stanu zdrowia jest zmianą z dnia na dzień... Kubel zimnej wody jest dobry...ale do wpędzenia kogoś do grobu..
Fakt są lekarze z prawdziwego zdarzenia, typu dr Judym jak u Żeromskiego, ale są i tacy którzy minęli sie z powołaniem... i takich oby bylo jak najmniej:)
Uważam i to nigdy się nie zmieni Wiara góry przenosi Dlatego WIERZMY
PS. Dobrych psychologów brak..chociaz bardzo by się przydali ... dlatego my bądźmy tacy dla innych, jak chcielibyśmy być sami traktowani
Fakt są lekarze z prawdziwego zdarzenia, typu dr Judym jak u Żeromskiego, ale są i tacy którzy minęli sie z powołaniem... i takich oby bylo jak najmniej:)
Uważam i to nigdy się nie zmieni Wiara góry przenosi Dlatego WIERZMY
PS. Dobrych psychologów brak..chociaz bardzo by się przydali ... dlatego my bądźmy tacy dla innych, jak chcielibyśmy być sami traktowani
Nie wa?ne czy si? stoji, czy si? le?y do odwa?nych ?wiat nale?y...:)...wierze w Was!! Trzymam kciuki za Was Wszystkich.. a szczeg?lnie za jednego upartego ... ?migaj?ca;)
Może to i racja..........ale 4 lata temu pewien znawca dziedziny po oględzinach mojego rezonansu, poinformował mnie że mam 80% szans na całkowite wyzdrowienie No i co......no i nic....minęły 4 lata, a ja wciąż jestem tetrusem. Dlatego uważam że kubeł zimnej wody to tylko jedna z metod. Nawiasem mówiąc lepej mile się zaskoczyć , niż z nadzieją wpędzić się do grobu.Marta_Ninka pisze:Kubel zimnej wody jest dobry...ale do wpędzenia kogoś do grobu..
-
- cicha woda
- Posty: 21
- Rejestracja: 04 sie 2005, 00:19
quote="Wojtek"]Nawiasem mówiąc lepej mile się zaskoczyć , niż z nadzieją wpędzić się do grobu.[/quote]
Też prawda
Jednak ja mój kubeł zimnej wody (mimo, że z innej dziedziny) wspominam nie za miło Przeżyłam..ihihihi..ale tylko temu, że kocham życie a lekarze ... cóż mają niewdzięczną role, szkoda tylko, że często wykonują ją rutynowo... nie biorąc pod uwage skomplikowanej natury ludzkiej i różnej odporności psychicznej.....
I trzeba przyznać, że jeżeli lekarz za lekarzem powtarza to samo, bezpośrednio wykłając kawe na ławe, a na zakończenie mówi z uśmiechem :"prosze żyć zgodnie z zaleceniami, bez stresu i nie martwić się zbytnio." Dodając: "Na to się nie umiera." To coś w tym optymizmu jest .
Też prawda
Jednak ja mój kubeł zimnej wody (mimo, że z innej dziedziny) wspominam nie za miło Przeżyłam..ihihihi..ale tylko temu, że kocham życie a lekarze ... cóż mają niewdzięczną role, szkoda tylko, że często wykonują ją rutynowo... nie biorąc pod uwage skomplikowanej natury ludzkiej i różnej odporności psychicznej.....
I trzeba przyznać, że jeżeli lekarz za lekarzem powtarza to samo, bezpośrednio wykłając kawe na ławe, a na zakończenie mówi z uśmiechem :"prosze żyć zgodnie z zaleceniami, bez stresu i nie martwić się zbytnio." Dodając: "Na to się nie umiera." To coś w tym optymizmu jest .
Nie wa?ne czy si? stoji, czy si? le?y do odwa?nych ?wiat nale?y...:)...wierze w Was!! Trzymam kciuki za Was Wszystkich.. a szczeg?lnie za jednego upartego ... ?migaj?ca;)
-
- niemowa
- Posty: 9
- Rejestracja: 17 wrz 2005, 18:51
pewność!
Jestem paraplegikiem od 6 lat, 4 lata temu poznałem Jezusa to On daje mi siłe, radość, pokój, bo On stał się dla mnie drogą, prawdą, życiem. Mam problemy związane z życiem na wozku, ale z Nim łatwiej można je pokonać. Dzięki Niemu mam pracę, studiuje, rodzine, mój Pan żyje prawdziwie zmartwychwstał. Pozdrawiam, polecam Psalm 23.
..... Jesli mi mozna sie wtracic i dodac slowko Uwazam ze rzeczywistosc jest najlepsza ..... . Tylko jest male ale ... Wazne od kogo to uslyszymy w jaki sposob to ktos nam powie i ile w tym bedzie optymizmu .. Tak jak napisala Roza ... WIARA CZYNI CUDA .... Mysle tak gdyz na poczatku swojej choroby slyszalam ze to przejsciowe ... lekarz omijal mnie i o wozku nie bylo mowy .... a w domu po 7 m-c leczenia gechenna - zero przygotowania do jakiego kolwiek zycia .. Tak wlasnie sie ukrywa bledy lekarskie nie wiem co jest lepsze w tym przypadku
Dobry wieczór
Bardzo ważny temat został ... przywrócony, za co dziękuję Ja jeszcze nie stoję po żadnej z zainteresowanych stron, tzn. nie mam uszkodzonego rdzenia, nie opiekuje się osobą z URK, nie jestem także nikim ze służby medycznej... ale mocno czuję poruszony tu problem... Kiedyś miałam praktyki na neurochirurgii w szpitalu dziecięcym... Spotkałam tam także Dzieci cierpiące z powodu nowotworów... Oczywiście, Dzieciom nie mówi się prawdy... tylko, ze pewne rzeczy się czuje, albo... usłyszy... Tak się zdarzyło i przez długi czas nikt nie był wstanie pomóc Dziecku w Jego cierpieniu... Pamiętam rozmawialiśmy potem długo o tym na zajęciach: jak rozmawiać o tym, że już nie będzie tak samo, jak pomóc w przezywaniu cierpienia, a także jak rozmawiać o śmierci... ? Myślę, że bardzo ważne jest to, żeby osoba chora lub po wypadku nie była sama... to znaczy miała prawo do samotności, ale także świadomość tego, że jest ktoś, kto przyjdzie po to..., żeby z nią być... Myślę, ze są takie osoby potrzebne w szpitalach, na oddziałach, które nie spieszą się na operację i na dyżury, które nie są dochodzącymi psychologami, którzy pojawiają się tylko na "specjalne" żądanie do anonimowego dla nich pacjenta... (z tego co się orientuje z reguły jest jeden psycholog na kilka oddziałów... (a może na cały szpital?). Ktoś, kto ma czas (obowiązek, ale i pragnienie) poznać pacjenta, po to, aby wiedzieć, jak właściwie POROZMAWIAć z nim o stanie jego zdrowia (oczywiście mając rzetelne informacje od lekarza); będzie kompetentny do tego, aby powiedzieć o rzeczywistych możliwościach, ale nie tylko tych teraz, ale także tych do osiągnięcia, udzieli inf. o różnych formach rehabilitacji, powie prawdę, ze z URK nigdy nic nie wiadomo, bo zmiany mogą nastąpić nawet po kilku latach, tylko trzeba nad sobą i dla siebie pracować (tak jak każdy ), ktoś, kto pomoże także rodzinie... i da nadzieję...
Ja wiem, ze czasami to właśnie członkowie rodziny, albo bliscy przyjaciele są tym wsparciem, ale niestety nie zawsze tak jest...
Przepraszam, ze tak się rozpisałam..., ale czy może Ktoś z Was spotkał się z taką opieką na Oddziale po wypadku, albo podczas rehabilitacji? Czy czuliście taką potrzebę? Czy myślicie, ze jest ona potrzebne?
Przepraszam, że tak wprost pytam ni z gruszki ni z pietruszki, ale... Wasze odpowiedzi będą dla mnie bardzo cenne...
Z góry bardzo dziękuję i pozdrawiam
Elwira
Bardzo ważny temat został ... przywrócony, za co dziękuję Ja jeszcze nie stoję po żadnej z zainteresowanych stron, tzn. nie mam uszkodzonego rdzenia, nie opiekuje się osobą z URK, nie jestem także nikim ze służby medycznej... ale mocno czuję poruszony tu problem... Kiedyś miałam praktyki na neurochirurgii w szpitalu dziecięcym... Spotkałam tam także Dzieci cierpiące z powodu nowotworów... Oczywiście, Dzieciom nie mówi się prawdy... tylko, ze pewne rzeczy się czuje, albo... usłyszy... Tak się zdarzyło i przez długi czas nikt nie był wstanie pomóc Dziecku w Jego cierpieniu... Pamiętam rozmawialiśmy potem długo o tym na zajęciach: jak rozmawiać o tym, że już nie będzie tak samo, jak pomóc w przezywaniu cierpienia, a także jak rozmawiać o śmierci... ? Myślę, że bardzo ważne jest to, żeby osoba chora lub po wypadku nie była sama... to znaczy miała prawo do samotności, ale także świadomość tego, że jest ktoś, kto przyjdzie po to..., żeby z nią być... Myślę, ze są takie osoby potrzebne w szpitalach, na oddziałach, które nie spieszą się na operację i na dyżury, które nie są dochodzącymi psychologami, którzy pojawiają się tylko na "specjalne" żądanie do anonimowego dla nich pacjenta... (z tego co się orientuje z reguły jest jeden psycholog na kilka oddziałów... (a może na cały szpital?). Ktoś, kto ma czas (obowiązek, ale i pragnienie) poznać pacjenta, po to, aby wiedzieć, jak właściwie POROZMAWIAć z nim o stanie jego zdrowia (oczywiście mając rzetelne informacje od lekarza); będzie kompetentny do tego, aby powiedzieć o rzeczywistych możliwościach, ale nie tylko tych teraz, ale także tych do osiągnięcia, udzieli inf. o różnych formach rehabilitacji, powie prawdę, ze z URK nigdy nic nie wiadomo, bo zmiany mogą nastąpić nawet po kilku latach, tylko trzeba nad sobą i dla siebie pracować (tak jak każdy ), ktoś, kto pomoże także rodzinie... i da nadzieję...
Ja wiem, ze czasami to właśnie członkowie rodziny, albo bliscy przyjaciele są tym wsparciem, ale niestety nie zawsze tak jest...
Przepraszam, ze tak się rozpisałam..., ale czy może Ktoś z Was spotkał się z taką opieką na Oddziale po wypadku, albo podczas rehabilitacji? Czy czuliście taką potrzebę? Czy myślicie, ze jest ona potrzebne?
Przepraszam, że tak wprost pytam ni z gruszki ni z pietruszki, ale... Wasze odpowiedzi będą dla mnie bardzo cenne...
Z góry bardzo dziękuję i pozdrawiam
Elwira
... Odpowiem Ci jako osoba jedna z tych . ktore wiele przeszly i wiele oczekiwaly ze strony personelu medycznego Podzielam Twoje zdanie jesli chodzi o pomoc innych osob w tak trudnych mometach .. jakim jest przygotowanie do nowego zycia ... Wydaje mi sie ze najbardziej by sie nadawala do tego osoba , ktora przeszla to samo i umiala sie z tego podniesc . bo kto najlepiej moze znac nasze problemy .... jesli nie my sami ------------ A TRAZ UWAGA!!!! smieszne : ;;;;;;; Mialam w szpitalu P. PSYHOLOG .... ktora plakala ze mna .... NIE MOWIAC MI JAK BEDE DALEJ ZYC Pozdrawiam .... jagoda
Jesli lubisz sie smiac .... to powiem jeszcze ze w/w P.psycholog ... mila specjlne przezwisko i pewnie ma do dzis ,,Placzka "
Jak miala przyjsc do kogos z pacjetow ... wczesniej pielegniarka kladla legnine na otarcie lez ... Ale bylo cos fajnego w Niej .. bo na jej widok .. Bylo suszenie zebow Zawsze sie zastanawialam .. przez caly pobyt czy nie jest jej potrzebny .. psychiatra ??? Zwlaszcza po rozwiazywaniu testow .... ktore zostawiala choremu , zeby poznac Jego psychike ............ Przychodzila po kilku dniach po te karteczki WYNIKI BYLY KOSMICZNE ... gdyz rozwiazywalo je najczsciej tylu pacjetow ... ilu lezalo na sali
Jak miala przyjsc do kogos z pacjetow ... wczesniej pielegniarka kladla legnine na otarcie lez ... Ale bylo cos fajnego w Niej .. bo na jej widok .. Bylo suszenie zebow Zawsze sie zastanawialam .. przez caly pobyt czy nie jest jej potrzebny .. psychiatra ??? Zwlaszcza po rozwiazywaniu testow .... ktore zostawiala choremu , zeby poznac Jego psychike ............ Przychodzila po kilku dniach po te karteczki WYNIKI BYLY KOSMICZNE ... gdyz rozwiazywalo je najczsciej tylu pacjetow ... ilu lezalo na sali